Pamiętam, nieustannie gotowy, czuwam i czekam.
W drodze latami, zawsze od ciebie telefon odbiorę.
Palce zgrabiałe, bruzdy na czole.
I wzrok już nie ten.
Wysłucham, na odległość zaradzę.
Wezmę na plecy kłopoty, problemy.
Wiem, że dom, dzieci i sprawy w pracy.
I ludzie, ci ludzie zawistni, potwory.
Jak trzeba piersią zasłonię, obronię.
A kiedy spokojna już się spać kładziesz.
Włosy ci poprawię, na stoliku szklankę z wodą postawię.
Światło gaszę czekając aż zaśniesz.
Więc ciągnę, wracając do siebie.
Te pióra stare, w kurzu, wypłowiałe, ubabrane.
W skrzydła moje niby anielskie powbijane.
W torbą podróżną się na drogę składam.
Czekając aż może wreszcie powiesz.
Zostań. Już tam nie wracaj.